Lukasz- -Bogusz 14.15 maja.OO ,Otwock-Sv:Pol . . Bylo pozne popoludnie kiedy Denn zabral Liv do domu w ,ktorym obecnie mieszkal ,byli razem w pokoju ,otaczaly ich cieple barwy. Dzieki sloncu wpadajacemu przez okno do srodka pokoj nabieral brazowo-herbacianego kolorytu. Slonce wdzieralo sie przez lekko odsloniete okiennice ,tworzac widoczne smugi swiatla. Denn usiadl na starej miekkiej kanapie ,Liv przed nim na polozonej na podlodze poduszce. Patrzyla na jego twarz unoszac glowe do gory, znala go od niedawna . . . Wiedziala juz jednak ,ze jest on jej najblizszy ,odnosila wrazenie ,ze znaja sie od zawsze (. .) Liv miala duze niebieskie oczy ,kasztanowe krecony wlosy siegajace ramion . . . Denn powiedzial spokojnie - " spojrz ". Uniosl reke ,zamknal oczy, usmiechnal sie lekko - " chodz do mnie ,przyjdziesz ? " W pokoju pojawil sie duzy motyl ,o wszystkich barwach jakie pasowaly do otaczajacych ich kolorow jak i o tych soczystych ,wyrozniajacych sie . . . Usiadl na jego dloni. Denn otworzyl oczy ,spojrzal na niego i na Liv, zblizyl reke do jej twarzy. Motyl dotknal jej ,nie bal sie, dotknal jej ucha ,ust i policzka zostawiajac kolorywy "pylek". Jej oczy wyrazaly radosc ,drzaly ,z jednego z nich poplynela lza, usmiechala sie kacikami ust. " Idz do niej " - cicho powiedzial Denn, motyl przefrunal na jej ramie ,usiadl spokojnie . . . Liv nigdy wczesniej nie widziala prawdziwego motyla ,czytala o nich w starych ksiazkach ,widziala jedynie ich zdjecia _ _ Denn i Liv wciaz patrzyli na siebie ,spogladali sobie w oczy. Liv byla zdziwiona ,motyl siedzial na jej ramieniu ,zdawalo sie, ze zasnal _ Liv zmruzyla oczy ,jej ciemne rzesy opadly niczym wachlarze. Niechcac stracic chwili pomyslala ,ze powinna obudzic go ,sprobowac rozmawiac z nim. Motyl przekazywal jej swoje mysli, trafialy do jej glowy ,przeznaczone byly one jedynie jej. - Denn nie slyszal ich rozmowy ,motyl powiedzial Liv ,iz Denn jest kims wyjatkowym. Nie bylo to konieczne ,gdyz dzieki chwilom spedzonym razem Liv wiedziala . . . . . . juz wiedziala. " dobrze ,ze jestes " - Liv. . Liv i Denn byli razem w centrum swojego ogromnego-zatloczonego miasta, siedzieli na niskim murze otaczajacym kilka z niewielu pozostalych w nim drzew, mysleli (. . .) Patrzyli we wyjatkowo dziwnie czyste tego dnia niebo ,dookola nich krazylo wiele motyli. Niektore w jednolitym kolorze ,inne ubarwione byly dwoma ,ktore przechodzily plynnie w siebie ,jeszcze inne byly zupelnie kolorowe. Zaden z nich nie mial na sobie tych samych barw co inny, nie bylo dwoch motyli wygladajacych tak samo. " Najpierw pada deszcz " - powiedziala Liv. " Po deszczu wschodzi kolorowa tecza ,i nadlatuja motyle. Przelatuja przez nia ,a ona nadaje im kolory ,kolory odpowiadajace temu o czym w danej chwili myslimy my . . . " " Powiedz ,ze tak ,powiedz prosze . . . " -o.pure